niedziela, 29 maja 2016

14. Make-up lover - ulubieńcy kosmtyczni - kolorówka



Szybki makijaż dzienny czy też precyzyjny, godzinny (tak, zdarza się, że tyle to trwa!) makijaż wieczorowy - w obu przypadkach mam kilku ulubieńców, z którymi się nie rozstaję. Wszystkie z tych produktów dobierałam metodą prób i błędów, a większość z nich jest przystępna cenowo i łatwo dostępna.



1. Czarny eyeliner - produkt, bez którego nie wyobrażam sobie makijażu oka. Przetestowałam naście linerów z bardzo różnych półek cenowych (ceny wahają się między 5 -150 zł), moim absolutnym numerem jeden jest marka Eveline i liner Celebrites (czarno-złote opakowanie) z miękkim, dość długim pędzelkiem. Produkt zastyga od razu, nie rozmazuje się, nie odbija, ma czarny, mocny kolor i utrzymuje się cały dzień. Dodatkowym atutem jest bardzo przystępna cena - około 13 zł. 



2. Cienie do powiek - nie zawsze jest czas na wielowarstwowe cieniowanie oka, mieszanie kolorów i ich blendowanie, ale nawet jeden, dobry cień bazowy sprawi, że nasz makijaż nabierze wyrazu. Jeśli jednak mam czas na zabawę z okiem, moimi absolutnymi faworytami wśród cieni są sypkie pigmenty amerykańskiej marki Bare Minerals. Idealnie łączą się ze sobą i tworzą piękne przejścia kolorów. Minusem jest ich dostępność - zdecydowanie łatwiej zamówić je online, niż dostać stacjonarnie.


3. Tusz do rzęs - bez niego nawet "makeup - no makeup" nie ma prawa bytu. Przyznam szczerze, że nie tylko nie wyobrażam sobie nie wytuszować rzęs, ale również ze względu na naturalnie krótkie rzęsy, nie wyobrażam sobie wytuszować je tylko jednym tuszem, jeden raz. Ostatnio moim idealnym duetem stała się maskara Art Design marki Collistar oraz srebrna Organic Wear marki Physicians Formula. Pierwsza maskara nadaje moim rzęsom objętość i wydłuża je, druga - ze względu na kształt szczoteczki podkręca rzęsy i nadaje im głębokiego, czarnego koloru. Obie maskary dostępne są w Perfumeriach Douglas.


4. Tusz do brwi - jakiś czas temu do polski przyszła moda na zadbane, wypełnione brwi, a co za tym idzie, pojawiła się cała masa produktów do ich stylizacji. Cienie, woski, kredki i tusze - w zależności od tego, jaki efekt chcemy uzyskać. Moim ulubieńcem jest żelowy tusz marki Collistar (w kolorze nr 3), który nie farbuje skóry i bardzo szybko zastyga tworząc naturalny efekt. Dodatkowo po zastygnięciu wypełniam brwi ciemnobrązową lub czarną kredką, ale wśród kredek nie mam swojego faworyta i stosuję kilka różnych.




5. Bronzer - niedoceniany przez wiele kobiet produkt, który osobiście uważam za niezastąpiony krok w każdym makijażu. To on dba o kształt naszej twarzy, a co za tym idzie, za końcowy efekt całego makijażu. Moją nowością i absolutnym ulubieńcem jest bronzer marki Physicians Formula - Argan Oil. Piękny odcień, odpowiednie napigmentowanie i trwałość produktu, bardzo praktyczne opakowanie z pędzelkiem i lusterkiem oraz.. zniewalający zapach! Tak, to jest produkt, którego nie sposób nie powąchać przed użyciem. Pięknie pachnie marokańskim olejkiem arganowym. 


6. Róż - najlepszy przyjaciel kobiety. Moją nowością jest czterokolorowy Nude Wear Physicians Formula. Dużym plusem jest połączenie chłodnych i ciepłych odcieni oraz piękne opakowanie zamykane na magnes. Subtelny, ale bardzo trwały. 


Mam nadzieję, że zainspirowałam Was moimi ulubieńcami, dajcie znać, co Wam najlepiej sprawdza się w codziennym makijażu. 

Stay tuned!

piątek, 27 maja 2016

13. Beso nad morzem - stylizacja z sukienką maxi

Buenos días!

Beso jest adoptowanym psem z przeszłością, o której nie wiemy zbyt wiele. To, czego możemy być pewni to fakt, że nie była ona usłana różami, dlatego staramy się wykorzystywać każdą okazję, żeby pokazać mu coś nowego i aktywnie spędzać z nim czas. Tym razem udało nam się zabrać go nad morze!


Wycieczka w te rejony nie była przypadkowa - wiązała się z uroczystością ślubną naszych znajomych. Wiedziałam, że ceremonia odbędzie się na świeżym powietrzu, w przepięknym miejscu z widokiem na morze, dlatego postawiłam na elegancką, ale nie przesadzoną stylizację.


Sukienka maxi sprawdziła się idealnie. Stanowiła bazę, do której po ceremonii zmieniłam tylko dodatki. Eleganckie sandałki zamieniłam na wygodne trampki, a małą torebkę na pojemnego Obaga. Czarna ramoneska sprawdziła się uniwersalnie zarówno w wersji ślubnej, jak i spacerowej.




Nasz jednodniowy wypad nad morze z psem był bardzo udany. Tak jak obiecywałam, niebawem pojawi się obszerny wpis dotyczący Beso. 



Stay tuned!


sukienka - H&M
ramoneska - Promod
naszyjnik - Mohito
torebka - Obag
buty - Converse

środa, 25 maja 2016

12. Tatuaż na Dzień Mamy

Buenas tardes!

Dla większości z Was jutrzejszy dzień to kupione czekoladki i kwiaty, wspólna kawa, telefon z życzeniami. W pakiecie z tym dniem radosna atmosfera. Ze względu na to, że mojej Mamy nie ma już wśród nas, ja od czterech lat inaczej przeżywam ten dzień. Dokładnie rok temu postanowiłam zrobić z tej okazji coś wyjątkowego, dla siebie samej. Poniżej krótka historia mojego tatuażu w przeddzień rocznicy jego powstania. 


Początkowo chciałam wytatuować same inicjały, koniecznie w formie kalki pisma Mamy, a nie po prostu literki wybraną czcionka. Jakiś czas myślałam nad miejscem, i serce podpowiadało mi, że nadgarstek będzie idealny. Nie chciałam decydować się na miejsce, którego nie będę widziała. Ze względu na to, że miałam już na prawym nadgarstku mały tatuaż wahałam się, czy uda się to połączyć. Ciężko było mi odszukać podpis Mamy z imieniem i nazwiskiem, dlatego za wzór liter do przekalkowania posłużyło mi pismo Mamy z .. Jej zeszytu z przepisami.


W międzyczasie znalazłam kwiatowy wzór z lilią, który bardzo mi się spodobał, a ponieważ nie chciałam decydować się na tatuowanie drugiego nadgarstka, postanowiłam zrobić cover poprzedniego tatuażu. Razem z tatuażystą dopasowaliśmy idealnie rozmiar mojej lilii, zaczęliśmy od konturów. Całość wykonania tatuażu trwała około trzech godzin, z małą przerwą. 


Czym kierowałam się wybierając studio? Oczywiście poza kwestiami higieny (na to przede wszystkim zwracałam uwagę) muszę przyznać, że wybór studia był dość przypadkowy. W takich kwestiach słucham własnej intuicji, zwracam uwagę na atmosferę danego miejsca i przede wszystkim wrażenie, jakie robi tatuator w rozmowie. Sprawdziłam też opinie w internecie, ale nie spędzało mi to snu z powiek, a na forum przeczytałam może z trzy komentarze. Intuicja mnie nie zawiodła, a z efektu jestem bardzo zadowolona.


To, czego najbardziej się obawiałam, i na czym najbardziej mi zależało, to dobrze wykonane inicjały. Kalkowaliśmy je praktycznie w skali 1:1, były "dopisywane" na samym końcu, kiedy kwiat był już gotowy. Marcin, który wykonywał mój tatuaż, nie ukrywał, że ten element wymaga największego skupienia i jest najtrudniejszy, bo to rzecz, której nie da się poprawić. To był moment, kiedy wstrzymałam oddech i zamknęłam oczy. Wyszło idealnie.


Wiem, że sporo osób uważa, że taki tatuaż może "przeszkadzać" w pracy, że jest w miejscu, które widzą inni ludzie. Powiem szczerze, że absolutnie to do mnie nie przemawia. Czasy się zmieniły, i nie spotkałam się z ani jedną sytuacją, w której tatuaż na nadgarstku w czymkolwiek by mi przeszkadzał. Gdybym musiała zakryć go do pracy, nie ma żadnego problemu - koszula z długim rękawem rozwiązuje sprawę. 


Czy bolało? Oczywiście, że tak. Były chwile, kiedy zaciskałam zęby i robiło mi się gorąco, ale nie jest to ból nie do wytrzymania. Minął rok, tatuaż wygląda tak samo dobrze jak bezpośrednio po zrobieniu, a w planach.. kolejne. Nie bez powodu mówi się, że po zrobieniu tatuażu przychodzi chęć na więcej. Świętujcie jutro najpiękniej jak się da! 


Stay tuned!

niedziela, 22 maja 2016

11. Lazy Sunday - spacer z Beso - codzienna stylizacja

Niedziela, piękna pogoda, najlepszy przyjaciel - to mój przepis na udany dzień i naładowanie akumulatorów na zbliżający się tydzień. W pakiecie z towarzyszem na czterech łapach jest też oczywiście spacer. 


Jeśli spacer, to wygodny strój. Podarte jeansy, skórzana ramoneska i espadryle, to zestaw, z którym wiosną mogłabym się nie rozstawać. 


Spacer spacerem, wygoda wygodą, ale kto powiedział, że nie ma tu miejsca na dodatki? Ponieważ stylizacja ta towarzyszyła mi cały dzień, nie mogło zabraknąć naszyjnika. 





Oczywiście to, co najważniejsze, to nasz towarzysz. Cała reszta tak na prawdę nie ma znaczenia. Niebawem na blogu pojawi się wpis dotyczący Beso, jego historii, tego jak do nas trafił, i jak zmieniło się nasze życie po adopcji psa.


Stay tuned! 


kurtka - Promod
t-shirt - Primark
naszyjnik - Mohito
okulary - Reserved
jeansy - Only
espadryle - H&M

sobota, 21 maja 2016

10. Beza Pavlova

Buenas tardes!

"Gotowe na wszystko" to zdecydowanie mój ulubiony serial. Oryginalny tytuł brzmi "Desperate Housewives", a tłumacząc dosłownie: zdesperowane gospodynie domowe. Łącząc te dwa (trzy) słowa myślę - samo życie. Dlatego w kuchni stawiam na proste i wypróbowane, aczkolwiek pyszne przepisy. Takim sprawdzonym przeze mnie przepisem na ciasto chciałabym się dzisiaj z Wami podzielić.


Beza Pavlova to proste, ale bardzo efektowne ciasto. Całkowity czas przygotowania to około dwie godziny, aczkolwiek większość tego czasu beza spędza w piekarniku, a my możemy zająć się czymś innym. Składniki potrzebne do upieczenia bezy nie są ani wyszukane ani kosztowne.

Będziemy potrzebować:

6 białek
1 szklankę cukru
1 łyżeczkę skrobi kukurydzianej (lub ziemniaczanej, która jest bardziej dostępna)
1 łyżeczkę soku z cytryny
500 ml śmietany kremówki (w przypadku mojej formy serca wystarczy 400 ml)
owoce


Białka ubijamy na sztywno, dodając powoli cukier. Na koniec dodajemy skrobię oraz sok z cytryny, całość miksujemy. Jeśli mamy klasyczną tortownicę, wykładamy ją papierem do pieczenia, w przypadku silikonowej nie ma takiej potrzeby. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 stopni na 5 minut, następnie zmniejszamy temperaturę do 150 stopni i beza pozostaje w piekarniku przez półtorej godziny. Po upieczeniu zostawiamy uchylony piekarnik do ostygnięcia bezy. 


Ubijamy kremówkę (ja dodałam odrobinę cukru pudru) i wykładamy na ostudzoną bezę. Dodajemy owoce wedle pomysłu.




Beza gotowa! Stay tuned!




*przepis (delikatnie zmodyfikowany przeze mnie) pochodzi ze strony Moje Wypieki, znajdziecie go też na blogu kulinarnym Moose's lazy kitchen

środa, 18 maja 2016

9. "There's no such thing as too many lipsticks" - moje ulubione pomadki

Buenas tardes!

Trudno mi jest wyobrazić sobie damską kosmetyczkę bez szminki. Od zawsze dobrze dobrana pomadka była najlepszą przyjaciółką kobiety, mało z nas wie jednak, że historia szminki sięga aż.. XVI wieku! Oczywiście z biegiem czasu pomadki zmieniły się, zyskały na trwałości, możemy wybierać między matowym, satynowym czy też transparentnym wykończeniem, pomadkami w sztyfcie, czy też w płynie. Jedna rzecz pozostała niezmienna i idealnie oddaje moje zdanie w tym temacie: "There's no such thing as too many lipsticks". Pomadek nigdy za wiele!




Ze względu na ogromny, nieskończony wybór pomadek, często naszym ulubieńcem jakaś konkretna staje się.. przypadkiem. Nie sposób przetestować wszystkiego, możemy oczywiście sugerować się opiniami innych, ceną, kolorem, konsystencją.. ale dopiero w praktyce jesteśmy w stanie stwierdzić, czy dana szminka spełnia nasze oczekiwania. Ze względu na moją pracę w perfumeriach miałam okazję przetestować wiele pomadek selektywnych, których cena zawsze przekracza 100 -150 zł (!), utwierdziło mnie to w przekonaniu, że nie zawsze cena idzie w parze z jakością, choć i takie przypadki się oczywiście zdarzają.




Moim pierwszym ulubieńcem jest linia pomadek marki Collistar - Art Design. Pomadka daje satynowe wykończenie, jest trwała i bardzo komfortowo nosi się ją na ustach, przeważnie najpierw obrysowuje usta konturówką. Art Design ma w swojej gamie kolorystycznej aż 20 odcieni, ale wybrałam trzy, które najczęściej goszczą na moich ustach: nr 14 - jasna czerwień, 9 - intensywny róż oraz 8 - koral. Szminka ma w składzie ekstrakt z mango, który dba o nawilżenie naszych ust. Dodatkowo w prezencie, w cenie produktu otrzymujemy konturówkę idealnie dobraną kolorystycznie. Marka Collistar jest dostępna na wyłączność w sieci Perfumerii Douglas. 



Drugim ulubieńcem jest linia pomadek Lip Chubby Mat włoskiej marki Debby. Pomadki te dostępne są w sześciu kolorach, ale ja zdecydowanie najczęściej wybieram te dwa - ciemną czerwień oraz piękny róż. Jest to jedna z niewielu szminek, która pomimo matowego wykończenia nie wysusza moich ust. Nakładam ją bez konturówki, zostaje na ustach przez wiele godzin. Róż z tej linii to jedna z tych szminek, o którą najczęściej pytają mnie dziewczyny w perfumeriach, kiedy mam ją na ustach. Ku ich zaskoczeniu pada wtedy odpowiedź, że jest to szminka dostępna w sieci Superpharm, a jej koszt to około 25 zł.


Kolejną propozycją, którą często wybieram jest płynna, matowa pomadka marki NYX. Stosuję ją bez konturówki, trzyma się na ustach, choć nie przebija trwałością Chubby Mat z Debby. To, co jest ważne w przypadku pomadek w płynie to sposób ich nakładania - musimy pamiętać, żeby nie dokładać zbyt grubo kolejnych warstw podczas poprawiania, żeby uniknąć niekorzystnego efektu. Cena tej pomadki jest bardzo przystępna, około 25zł. Ja mam ją w dwóch kolorach: 08 San Paulo i 17 Ibiza.


Ostatnim ulubieńcem jest najnowsza pomadka marki Collistar - dwukolorowa szminka dająca modny efekt ombre na ustach. Mam ją od kilku dni, ale skradła moje serce od pierwszego nałożenia. Niesamowicie komfortowa, miękka i trwała pomadka. Dotychczas testowałam tylko jedno zestawienie kolorystyczne - dwa odcienie czerwieni (nr 10), i nie zamierzam się z nią rozstawać. Z niecierpliwością czekam, aż cała linia dziesięciu zestawień kolorystycznych ombre wejdzie do perfumerii.



Dajcie znać jacy są Wasi szminkowi ulubieńcy. 
Stay tuned!